Buble, czyli kosmetyczne rozczarowania

 

Czas trochę ponarzekać

 
Żeby nie było tak, że cały czas coś chwalę i żebyście nie myśleli, że trafiam wyłącznie na perełki, postanowiłam przyjść do Was i trochę ponarzekać. Chciałabym opowiedzieć o czterech produktach, które mi się nie sprawdziły, a jeden z nich wręcz zrobił krzywdę.
 
W większości przypadków mam nosa do zakupów, testuję całkiem sporo kosmetyków i chętnie sięgam po nowości ze sklepowych półek, nawet jeśli coś nie zrobi na mnie szczególnego wrażenia, rzadko trafiają się buble, których nie mam ochoty w ogóle używać. 
 
 

Zrobiłam sobie raz peeling…

 
Wśród dzisiejszych bubli jest jeden produkt, który natychmiast po publikacji tego posta trafi do kosza i od niego chciałaby zacząć. Mowa o oczyszczającym peelingu do twarzy BEAUTY FORMULAS TEE TREE. Kupiłam ten produkt zupełnie przypadkiem, przy okazji zamówienia w drogerii internetowej. Recenzje produktu na stronie były dobre, postanowiłam więc się skusić.
 
Użyłam tego kosmetyku tylko raz, pierwszym na co zwróciłam uwagę był nieprzyjemny, chemiczny zapach, konsystencja jest dość rzadka, nietrzymająca się skóry, jakby tłusta. Dochodzimy tym samym do mojego największego zarzutu – już w momencie aplikacji ma się wrażenie, że peeling zamiast czyścić skórę i usuwać resztki martwego naskórka, ślizga się po twarzy. Po jego zmyciu miałam wrażenie jakby pozostawił na skórze tłusty film. Jednak tego, co zastałam rano na mojej twarzy w życiu bym się nie spodziewała…
 
Przy porannej toalecie wyczułam na twarzy coś w rodzaju “kaszki”, drobnych nierówności cery. Po kilku dniach zastąpiły je przesuszenia, wrażliwe na dotyk i użycie jakichkolwiek produktów. Niestety, musiałam nałożyć makijaż, aby wyjść do pracy, ale skóra reagowała silnym pieczeniem. Dziś mijają ok. dwa tygodnie od jedynego użycia peeling “oczyszczającego”, a moja cera dopiero wraca do normalności. Trochę jeszcze upłynie czasu, zanim będę mogła powiedzieć, że już jest dobrze.
 
Zdecydowanie nie polecam, nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby jakikolwiek produkt zrobił mi na twarzy takie spustoszenie.
 

Wszystko w jednym?

 
Następnym produktem, który znalazł się w tym mało zacnym gronie jest niestety tusz REVLON ULTIMATE ALL IN ONE. Piszę niestety, ponieważ wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że ma szanse zostać ulubieńcem. Było blisko…
 
Szczoteczka tuszu jest silikonowa, w dość nietypowym kształcie. Jej niewielki rozmiar pozwala sądzić, że doskonale sprawdzi się w tuszowaniu krótkich rzęs i dotrze do nawet najtrudniej dostępnych miejsc. Aplikator jest chyba jedyną zaletą maskary.
 
 
 

 

 

 
 
Nie wiem, czy trafiła mi się stara sztuka (kupiłam wprawdzie zafoliowane opakowanie), czy zwyczajnie nie polubiłam się z tą konsystencją, ale dla mnie tusz jest zwyczajnie zbyt gęsty, nie pokrywa rzęs na całej długości, tylko oblepia je, co przy moich krótkich ale gęstych nie jest pożądane. Choćbym nie wiem jak się starała i nie wiem ile dokładności i wysiłku włożyła w aplikację, efekt zawsze był ten sam – posklejane rzęsy z grubą warstwą tuszu, przypominały pajęcze nóżki.
 
Z pewnością więcej po niego nie sięgnę, aktualne opakowanie niestety wyląduje w koszu.
 

INSTA konturowanie?

 

Kolejnym zawodem ostatnich tygodni jest stick do konturowania RIMMEL INSTA DUO CONTOUR STICK w odcieniu light/clair, przeznaczonym dla jasnych karnacji.
 
 

 

 
Kremowe produkty w formie sztyftu zdobyły ostatnimi czasy sporą popularność, choć ja nigdy nie darzyłam ich szczególnie ciepłymi uczuciami, zdecydowanie wolę pudrowe formuły, jeśli chodzi o konturowanie.
 
Przechodząc do sztyftu RIMMEL, pierwszym zarzutem jest kolor części do podkreślania konturów twarzy, nie mam pojęcia komu mógłby pasować marchewkowy odcień bronzera… Nie nadaje się on ani do “tworzenia” cienia pogłębiającego naturalne rysy twarzy, ani do nadawania cerze zdrowego kolorytu jak zaraz po opalaniu.
 
Jeśli jakimś cudem spodoba się komuś z Was kolor tego produktu, napotkacie problem z jego aplikacją. Sztyft ma konsystencję bardzo gęstego kremu, który nie zastyga. Owszem, możemy rozprowadzić go ładnie na twarzy, bez plam i granic koloru, tylko co z tego, skoro pozbędziemy się go jednym (nawet delikatnym) ruchem dłoni?
 
Nie mam pojęcia dla kogo i do jakich celów jest ten produkt, ale ja z pewnością więcej go nie użyję. Być może dam jeszcze szansę rozświetlaczowi, który ma piękny kolor, choć niestety również pojawia się “problem” z formułą.

 

 
 

 

Kreska (NIE)idealna

 
Ostatnim kosmetycznym niewypałem jest eyeliner w pisaku AVON MARK. Nie będę się rozpisywała szczególnie na jego temat, napiszę tylko że jedyną zaletą jest aplikator w postaci twardej, ściętej końcówki. 
 
Rysowanie nim kreski może sprawiać przyjemność, jest wygodne i szybkie ALE tylko na lekko przypudrowanej powiece. Usiłowałam wykonać kreskę na oku w pełnym makijażu, liner w ogóle nie pozostawił na niej najmniejszego śladu, tak jakby pod wpływem cieni zasychał.
 
O trwałości w przypadku  eyelinera AVON MARK w ogóle nie ma co mówić, potarcie oka skutkuje plamą produktu, osoby ze łzawiącymi oczami  z pewnością nie będą miały z niego pożytku. Rozumiem, że po kosmetykach AVON zazwyczaj nie spodziewamy się cudów, ale miło by było, gdyby choć nadawały się do zastosowania zgodnie z przeznaczeniem.
 
 
 
Znacie produkty, o których dziś Wam opowiedziałam? Może macie na ich temat odmienne zdanie?
 
A może ponarzekacie sobie pod tym postem razem ze mną? Jakie produkty zawiodły Was w ostatnim czasie?

 

 
 
 
 
 
 

4 myśli na “Buble, czyli kosmetyczne rozczarowania”

    1. Może w przypadku Twoich rzęs lepiej się sprawdzi 😉
      Niestety, do krótkich i gęstych jest kompletnym niewypałem.

      Jeśli zaczniesz testy, chętnie dowiem się jaka jest Twoja opinia 🙂

Komentarze zostały wyłączone.